wtorek, 28 czerwca 2011

Wkurwia mnie już ta sytuacja.

Waga z dziś: 60kg
Zjedzone: ok.1000kcal

W planach miałam zatrzymanie się na 500kcal. Oczywiście dobiłam do 600. Potem walczyłam ze sobą, żeby do tego tysiąca głupiego nie dojść. Poszłam spać, poszłam na spacer. Wróciłam i dopadły mnie wyrzuty sumienia. Że nie jem zdrowo. Że się niszczę, bo chcę głodować. Że nie jestem dla siebie dobra. Ostatecznie prawie dobiłam do tego głupiego tysiąca. Ugh.

Mogłam dziś nie jeść w ogóle, może tak by było lepiej.

Mam już tego wszystkiego dosyć. Dosyć ciągłego poczucia winy.
Jak jem - czuję się winna, bez znaczenia czy to co jem to plaster pomidora czy wielki kebab. Jeśli mi smakuje - czuję się winna, że lubię jeść. Jeśli mi nie smakuje - czuję się winna, że nie potrafię po prostu tego zostawić i nie jeść. Jeśli z kolei to wyrzucę, czuję się winna, bo marnuję jedzenie.
Jeśli nie jem - czuję się winna, bo głodowanie jest złe.
Jeśli rzygam - czuję się winna, bo psuję siebie. Jeśli nie rzygam - czuję się winna, że przytyje.
 Czuję się winna nawet jak piję colę zero, bo to przecież chemia.
P-o-j-e-b-a-n-e.
I żałosne, doprawdy.

****

Czekam już tylko na swoje tabletki, czekam na ten moment kiedy zapomnę o otaczającym mnie świecie i wszystko będzie zajebiste. Życie będzie kolorowe, a głodu nie będzie. A ja będę szczęśliwa. Albo chociaż będę miała wrażenie, że jestem.

 Już nie wiem co robić.
Do tego dostałam dziś okres i mam ochotę komuś przyłożyć. Co za dzień.

EDIT: Kurwa, kurwa, kurwa. Zjebałam. No pięknie, głodówka wczoraj to był rzeczywiście świetny pomysł. Yh, to oznacza, że muszę spróbować zrobić to w zdrowy sposób. Na rezultaty niestety zawsze trzeba czekać. Chyba powinnam w końcu pomyśleć racjonalnie, jeśli rzeczywiście chcę z tego wyjść.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

The day that I'm glad I survived.

Siedzę z słuchawkami w uszach i popijam piątą kawę, przypominam sobie o swoich niedoborach magnezu, więc biorę trzy tabletki i popijam wodą. Dziś nic nie jadłam, nie czuję nawet głodu, jednak męczą mnie jakieś dziwne myśli. Jakieś poczucie beznadziejności, hmm..no nieważne.

Dzisiejszy bilans - 250kcal, jako że do kaw dodawałam sporo mleka 0.5%. (pewnie było to mniej kalorii, ale wolę zaokrąglić w górę)

Chciałam dziś oszukać i wypić kefir, co dałoby +200kcal, ale to przecież oszustwo? Głodówka z kawą ok, ale głodówka z kefirem? No chyba nie.

Powinnam być z siebie zadowolona, a jestem jakaś zawiedziona, w sumie to pewnie dlatego, że wciąż myślę o tym do jakiego stanu się doprowadziłam i boję się wejść na wagę.


Jest mi przykro, że sama siebie nie dopilnowałam prędzej i pozwoliłam sobie tyle czasu jeść. No ale mówi się trudno, teraz chudnę i nie ma bata!

Jutro planuję zjeść ok. 1000kcal, zobaczymy co z tego wyjdzie.

Czekam na swoje tabletki i pokładam w nich wszelkie nadzieje, jeśli chodzi o hamowanie chęci napadu. Jeszcze z tydzień muszę się przemęczyć..

EDIT: Weszłam na wagę. Ja pierdolę. 62kg. Chyba jeszcze rok będę musiała nie jeść, żeby się pozbyć tego tłuszczu :(

niedziela, 26 czerwca 2011

Nie będzie dobrze, ale jestem na tyle silna, ze sobie z tym poradzę.

Przemyślałam wszystko. Przekalkulowałam. Parę dni temu mój kochany dziadek znalazł się w szpitalu. Najlepszy człowiek jakiego znam. Mężczyzna 60-cio paro letni, okaz zdrowia jak dotąd. Udar mózgu..Teraz leży w szpitalu, ciężko mu się mówi. Wróciłam do modlenia się. Za bardzo Go kocham, żeby dalej ciągnąć swoje teorie o tym, że Boga nie ma. Zrobię wszystko, żeby wrócił do zdrowia. Za dużo mi w życiu pomógł.

Rozpoczynam nowy rozdział w swoim życiu.
Nazywa się kończę z bulimią i biorę leki.

Zasługuję na szczęście. A przynajmniej na godne życie.

piątek, 24 czerwca 2011

Powiedz, że będzie dobrze i przytul mnie mocno.

Wciąż żyję, wciąż oddycham.
Nie wiem już co robić. Nie wiem.
To jest we mnie. To choroba. To nie jest normalne. Nie dam rady. Tyję. Tyję, tyję, tyję.
Zbyt słaba?
Potrzebuje terapii.

Co robić? Co robić? W głowie wciąż słyszę tą myśl. Boje się kuchni i boję się domu. Boję się zostawać sama w domu. Boję się tej pustki, która każe mi jeść.

Nie jestem dobra. On mnie nie chce. Zawsze tak chciałam, żeby chciał. Czemu więc nie chce? Starałam się tyle czasu! Tyle czasu, a on nadal ma mnie gdzieś. Wszyscy mają. Nawet ja sama siebie nie szanuje. Kiedy będzie dobrze? Kiedy ktoś porozmawia ze mną i zauważy, że coś jest nie tak? To trwa już tak długo. Pojebana rodzina.
"Blue znów przybrałaś na wadze?" - łzy łzy łzy. Dzięki za dobicie mnie. Dzięki, naprawdę, ja też was kocham.


Potrzebuję zmian. Dużych zmian. Tego co mam w głowie i całej reszty też.
Chcę iść spać i się nie obudzić. Albo obudzić się jako nie ja.


Even though I'm the sacrifice
You won't try for me, not now
Though I'd die to know you love me
I'm all alone
Isn't someone missing me?



Przepraszam za smęty ale to ja. Nie musicie tego czytać..

środa, 8 czerwca 2011

Hmm.

Zastanawiam się nad powróceniem do pisania częściej. Teraz będę miała coraz więcej czasu, więc to chyba dobry pomysł.


Narzuciłam sobie limit 600kcal. Jakoś się trzymam.
Dziś 640, a spaliłam więcej niż zjadłam - 100 min roweru.
Staram się nie myśleć, staram się nie załamywać, pomimo tego, że waga jest jaka jest. Żreć się chciało to mam.
Cóż, nie obiecam Wam, że nie będę rzygała, bo nie jest to pewne, chociaż myślę, że jestem w miarę w stanie nad tym zapanować jak na razie. Jedyne czego nie chcę to wpaść w "ciąg". Ciągi obżarstwa po kilka tys. kcal przez kilka dni to najgorsze co może być. To rujnuje mnie od środka.
Poczucie bezradności i beznadziejności. Koszmar.

Aktualnie wciąż próbuję wypełnić tą pustkę, którą mam w sobie. Tą dziurę w sercu, której nie da się załatać. Jest ciężko. Wiem jedno. Jedzenie wcale jej nie naprawi.

Chyba chciałabym coś tu zmienić, ale sama nie wiem co. Ten blog jest jakiś nijaki. No nie wiem, naprawdę nie wiem..

***

Czasem myślę, że każdy musi swoje wycierpieć. A teraz jest po prostu czas na mnie..